| Autor | Wiadomość | | Post dodany: 25/8/2021, 17:22 Biblioteka Sendagaya Ogromna biblioteka, regularnie wypełniana studentami z okolicznych uniwersytetów. W tym miejscu można pobrać setki prac w dowolnym języku na PODy lub elastyczne monitory. Nawet jeśli większość dzieł jest obecnie w formacie cyfrowym, w budynku istnieje skrzydło, w którym można znaleźć tradycyjne książki. Pośrodku znajduje się spektakularne planetarium, oferujące pięknie, renderowane animacje holograficzne. Warto zaznaczyć, że przy wejściu do biblioteki zwykle znajduje się złoty android o imieniu Kigo, który jest zaprogramowany do mówienia tylko w haiku (krótkie wiersze składające się z siedemnastu sylab w trzech linijkach). |
| | | | Post dodany: 14/9/2021, 18:16 FESTIWAL KSIĄŻKI TRADYCYJNEJ Festiwal książki tradycyjnej był corocznym, ogromnym wydarzeniem w bibliotece Sendagaya. Nie wiedzieć czemu, staroświeckie pracownice tego miejsca wciąż uznawały namacalne dzieła literackie za coś, co było lepsze niż ich digitalowy odpowiednik. Mimo że cyfrowe zamienniki na dobre wyparły swój pierwowzór, w budynku istniało skrzydło całkowicie wypełnione czytadłami z wieloma stronami tekstu. Tak jak projekcje w kinach, tak i przenoszenie tekstu na papier przestało przynosić zyski. Drukarnie i wydawnictwa zamykały się jedno za drugim. Na ten moment wydania papierowe były czymś „prestiżowym”, droższym, niemalże na wzór winyli. Jedynie najpopularniejsze utwory miały szansę, by zostać wydane jako książka. Cięcia budżetu dopadły wszystkich bez wyjątku – masowe zwolnienia, zmniejszenie płac czy chociażby braki w sklepach. Tragedia związana z Incydentem Kuro była widoczna gołym okiem. Choć na początku każdy był ów faktem przerażony, to po niespełna roku Japończycy wydawali się przyzwyczaić do świata, w którym przyszło im egzystować. Starali się, cóż, żyć normalnie, dostosować, ugiąć w niektórych kwestiach tak, by cały system, w którym byli jedynie trybikami, działał sprawnie. Nic więc dziwnego, że personel biblioteki otwarcie zwrócił się o pomoc do obywateli – tych, którzy cenili istnienie święta i jego celebrację, ale także tych, dla których akcja była jedynie sposobem na zabicie czasu. Koniec końców każdy coś zyskiwał. Sprawiedliwy układ, nieprawdaż? Przybyszów witał złoty android Kigo, symbol i maskotka tegoż miejsca. Każdemu „pomocnikowi” kłaniał się i recytował losowo wybrane haiku. Większość z nich była trudna do zrozumienia, pozornie pozbawiona sensu i motywu, jednak wystarczyła chwila, dłuższe zastanowienie się, by zrozumieć poetycki przekaz, który zdawał się niemal w każdym przypadku odnosić do wydarzeń z 2087 roku. Po przekroczeniu drzwi biblioteki niemal znikąd pojawiał się kolejny android, Anata, będący przewodnikiem lub, jak zwykli go nazywać, punktem informacyjnym. To właśnie on kierował całym przedsięwzięciem, każdemu z chętnych proponując proste zadanie. Oczywiście, to czy będzie ono wykonywane tak, jak należy, zależało już od tego, kto ów prośbę miał spełnić. Nie wyglądało na to, by oprócz dwóch bibliotekarek, które kręciły się między regałami, znajdował się tu ktokolwiek, kto kontrolował przebieg wydarzeń. Wszelkie potrzebne materiały były wystawione na widoku. W zasadzie nie istniała potrzeba konsultacji z pracownicami, choć, rzecz jasna, służyły one pomocą. W głównej sali, przeznaczonej na przyszłe prelekcje wydawnictw, znajdował się długi stół zastawiony prostymi przekąskami, które były niejako „podziękowaniem” za bezinteresowną pomoc. Deadline: (na łącznie 5 postów) 28.09.2021, 18:00 Ci, którym nie uda się zaliczyć zadania (napisać 5 postów) będą mogli rozliczyć je jako fabułę. W razie wątpliwości, niejasności, zapotrzebowania na mapę — piszcie.
Zadanie ma charakter otwarty, akcje są dowolne, a ewentualna ingerencja MG będzie tylko wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba. Proponowane, przykładowe zajęcia: dmuchanie, wieszanie balonów, układanie krzeseł, dekoracja sali, przestawianie stolików, przygotowywanie wystawy rękopisów, ustawianie oświetlenia na scenie, sprzątanie.
Możecie dowolnie (w ramach rozsądku) wykorzystywać postacie NPC w swoich postach: ∴ Akane Tanaka — 56 lat, krótkie, czarne włosy, ciemne oczy, atletyczna budowa ciała, średni wzrost. ∴ Ichibu Ito — 70 lat, długie siwe włosy, piwne oczy, przy kości, niska, pogarbiona.
|
| | | Kuroi Shi
Grabarz Cmentarze to historia zaklęta w kamieniu.
lub
Historia zaklęta w kamieniach.
lub
Historia zaklęta w mogiłach.
lub
Pamięć zaklęta w kamieniu. KUROI SHI Urodził się – ochrzcili,
podrósł – ożenili,
umarł – pochowali
i na grobie napisali,
że był błazen. Apteczka (I) | Post dodany: 14/9/2021, 18:58 Nie widział się w takich miejscach, prawdę mówiąc w ogóle nie należał do osób, które chętnie niosły pomoc, zwłaszcza tu, więc... Po chuj tu przyszedł? Odpowiedz, co dziwne była nieco zaskakująca, bo patrząc na charakter i na styl życia mężczyzny, nikt by się nie spodziewał, że ten przyszedł tu dla książek. Był specyficznym osobnikiem, lecz cenił sobie książki. W swoim kącie posiadał ich wiele, prawdę mówiąc miał małą biblioteke, która pełna była w cenne pozycje, naukowe, kulturowe, psychologiczne, czy nawet takie, w których widział pieniądz. Miał wiele zainteresowań, a jeszcze więcej czytał o zainteresowaniach innych. Choć pozornie takie miejsca jak biblioteki umierały to miały jedną z wielu zalet, której nigdy nie będą miały cyfrowe książki. Dawały anonimowość i czas. Kupowało się książkę, czy wypożyczałoby móc pochłonąć informacje z niej, całkiem anonimowo. Prawie, bo figurowało się w liście klientów, lecz nijak miało się to przy korzystaniu z internetowej biblioteki. Tam bardzo łatwo było dojść kto, co czyta, a nawet, na jakim etapie jest danej książki. Jeszcze lepszym darem od boga były opuszczone domy, gdzie książki przy odrobinie szczęścia jeszcze nadawały się do odczytu. Pojawił się przed biblioteką, po czym do niej wszedł, rozglądając się po otoczeniu. Nie widział nic nadzwyczajnego, witającego androida, a po minięciu go, rzucił mu się w oczy kolejny. Całkiem normalny widok. Stoliki, akcesoria, wszystko przygotowane do prac, za które mieli się zabrać ochotnicy. Czy sam planował pomóc? Oczywiście, lecz tylko pozornie, bo głównym powodem, dla którego tu przyszedł, było sprawdzenie, co mają w asortymencie, jakie książki i czy warto połasić się na którąś z nich. Osób nie było tu wiele, a jeszcze mniej pracowników, całkiem zrozumiałe. Zastanawiał się czym by tu się zająć, by mieć okazje do zaspokojenia swoich pragnień. W oczy rzuciło mu się przygotowania do wystawy manuskryptów. Podejdzie do nich, by rzucając oczy na poszczególne elementy, dowiedzieć się gdzie co powinno stać, choć bardziej oczywiście skupiał się na tym by dowiedzieć się co dokładnie na tej wystawie się pojawi, o co chętnie też podpyta starszą z pracownic. |
| | | Jomei Nakajima
Bosozoku Licking my wounds constantly feeding them all of my secrets as they deepen. Jomei „Jo” Nakajima Był filantropem, był idealistą, był erudytą... Był kimś. Zwykły chłopak z Miyamy. | Post dodany: 15/9/2021, 11:46 Jomei nie planował pomagać w bibliotece. W zasadzie, która wynikała z chaotycznej natury jego charakteru, nigdy nie przewidywał swoich działań. Kierował się losem, chwilowymi zachciankami i impulsem, który nierzadko pchał go w kierunku ryzykownych czynów. Nie był typem osoby, która kalkuluje każde za i przeciw na rok przed faktycznym wydarzeniem. Zdecydowanie bardziej wolał podążać za wewnętrznym głosem i dać się ponieść światu, który go otacza. W życiu szukał okazji i emocji, czegoś, co pokoloruje szarawy, pomimo wielobarwnych neonów na każdym kroku, krajobraz Tokio. Był jak duch, który stale poszukuje wolności i swobody, nawet wtedy, gdy sytuacja wymaga pełnego podporządkowania. Ekstrawertyczny indywidualista, którego nie w sposób przekonać do społecznych konwenansów. Prawdziwy wirtuoz, którego sceną był cały świat. Słowo „wstyd” nigdy nie znalazło się w jego słowniku. Rzadko żałował czynów i tego, jaki miały wpływ na inne osoby. Oczywiście, starał się, na miarę swoich możliwości, unikać ranienia sprzymierzeńców, ale ostatecznie zawsze wychodziło to, co najmniej pokracznie. Mimo to nie mógł narzekać na brak przyjaciół czy znajomych. Od zawsze otaczał się szerokim gronem tych, którzy doceniali energiczność i światło, które wokół siebie roztaczał. Nie da się ukryć, że był swoistym magnesem, czymś, co spaja grupę i podtrzymuje jej żywotność. Toteż nic dziwnego, że podczas imprez obierał rolę wodzireja zabawiającego towarzystwo. Bynajmniej nie był przywódcą, bo za tym idzie odpowiedzialność, której, nie wiedzieć czemu, Jo wybitnie unikał, zostawiając tę posadę dla kogoś, kto udźwignie ciężar konsekwencji i opracowywania konkretnego, sztywnego planu. Dostrzegłszy plakat, na jednym z osiedli w zachodniej części miasta, uznał, że charytatywna akcja jest czymś, czego zdecydowanie brakowało mu do pełnego spełnienia. Niemalże pominął opis wydarzenia, wymagania i to, czego oczekuje się od kandydatów na rzecz sprawnego działania, którym się charakteryzował. Ciężko określić czy odezwała się w nim altruistyczna strona, czy jednak egoistyczna chęć łechtania sobie ego. Niezależnie od przyczyny, zamierzał wstawić się w budynku i dołożyć swoją cegiełkę do corocznego święta książki tradycyjnej. Z całą pewnością nie dla szlachetnej idei zachęcania do czytania. Tego typu kłamstwa nie leżały w jego safe-space. I jeśli ktoś teraz pomyślał, że pójdzie tam i grzecznie przysłuży się społeczeństwu to… Nie. Zdecydowanie nie. Był artystą uśmiechu, klaunem, którego pozostawił odjeżdżający w popłochu cyrk. Wszystko, co robił, było jak przedstawienie. A czymże jest sztuka bez widowni? Stojąc pod gmachem Sendegaya, uśmiechnął się i momentalnie zatopił dłoń w kieszeni spodni. Wyjął PODa i szybko wstukał wiadomość na numer, który należał do Hanzo. Treść była krótka, wymowna, pozbawiona konkretnych wskazówek co do miejsca spotkania czy relacji, jakie łączyły go z rozmówcą – „lubisz książki?”. Jo nauczył się przekazywać swoje myśli za pomocą pozornie pozbawionych sensu treści. Będąc członkiem Yamaguchi, Yakuzy, trzeba było ważyć słowa i czyny na wypadek, gdyby ktoś postanowił się im przyjrzeć. Zwłaszcza wtedy, gdy robiło się to za pomocą urządzenia, które może łatwo wpaść w niepożądane rączki. Jakoś tak już było, że choć Nakajima nie narzekał na brak towarzystwa i osób, które przysłużą się jego diabelskim planom, to zawsze wciągał w nie Hayashiego, licząc, że ten podzieli zachwyt nad tym, co Jomeiowi wpadło do łba. Ażeby być konkretnym – znajdowały się tam naprawdę niezliczone idee, począwszy od tych spokojnych, niespecjalnie wadzących, na szalonych i ryzykownych kończąc. |
| | | Hanzo Hayashi
Kanbun Twarze tak brzydkie jak świat
Ich smród aż gryzie mnie w gardle
Dziewczyny zbyt drogie na raz
Dziewczyny zbyt tanie na zawsze Hanzo Hayashi Nóż myśliwski | Post dodany: 16/9/2021, 14:40 Hanzo wrócił do domu kilka godzin temu. Odsypiał właśnie nockę spędzoną w klubie. Ten wieczór był zaskakująco spokojny, dzięki czemu mógł skupić się na pracy. Zamierzał spać zdecydowanie dłużej, jednakże z objęć morfeusza wyrwał go dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerknął na godzinę od razu, gdy wziął do ręki urządzenie. Dopiero potem sprawdził nadawcę wiadomości i jej treść. „Lubię spać.” Odpowiedź równie krótka, jak ta, którą został uraczony. Odłożył przedmiot na szafkę stojącą przy łóżku i nakrył głowę kołdrą, z zamiarem ponownego udania się na spoczynek. Tyle, że nie. Nie udało mu się ponownie zasnąć, dlatego, gdy minęło mniej-więcej pół godziny zerwał się z łóżka. Szybki prysznic, ogolenie się na gładko, związanie włosów. Wskoczył jeszcze w jakieś luźniejsze rzeczy, to jest koszula, dżins i jakieś wygodniejsze buty. Szybkie śniadanko, umycie zębów, jakaś bluza, w razie gdyby się miało rozpadać i już opuszczał mieszkanie. Stojąc w windzie zastanawiał się o co mogło chodzić z tą wiadomością. Książki. Książki są w księgarniach. Albo bibliotece. Próbował skojarzyć gdzie w mieście mógłby znaleźć takie przybytki, ale zbyt wielu miejsc nie był w stanie przywołać z pamięci. Księgarni chyba żadnej nie kojarzył, a jeśli chodzi o bibliotekę, to było jedno takie miejsce, z tym, że musiałby dostać się jakoś do wschodniej części miasta. Wysiadł z windy na parkingu i wsiadł do samochodu. Podkręcił trochę głośność i już mknął przez miasto. Miasto żyjące swoim tempem, w godzinach takich jak te, pędzące przed siebie, jednocześnie tętniące życiem. Każdy z osobna był jak komórka, tworząc jeden, spójny organizm. A mimo to, każdy z osobna był tak różny. Chwilę mu to zajęło, aczkolwiek ostatecznie udało mu się dotrzeć do biblioteki. Gdy tylko zaparkował i wysiadł, oparł się o auto i odpalił papierosa. Zaciągnął się dymem i wzdychając ruszył przed siebie, idąc w stronę osoby, która go tu ściągnęła. -Kiedyś Cię zabiję, za budzenie mnie o tak nieludzkiej porze. Dawno temu opanował sztukę rozmawiania z papierosem w ustach. Pokręcił jedynie z niedowierzaniem głową i wyciągnął rękę przed siebie, oczekując na uścisk dłoni swojego rozmówcy. |
| | | Kuroi Shi
Grabarz Cmentarze to historia zaklęta w kamieniu.
lub
Historia zaklęta w kamieniach.
lub
Historia zaklęta w mogiłach.
lub
Pamięć zaklęta w kamieniu. KUROI SHI Urodził się – ochrzcili,
podrósł – ożenili,
umarł – pochowali
i na grobie napisali,
że był błazen. Apteczka (I) | Post dodany: 16/9/2021, 18:49 Rozejrzawszy się po bibliotece, widział z czasem, że coraz więcej osób przybywa do tego miejsca. Na tle jednak innych, była to zaledwie garstka ochotników, którzy kierowali się różnymi motywami. Stojąc przy wystawie z manuskryptami, rozglądał się po innych. Bez większego celu, co dziwne niektórzy mogli się czuć dziwnie, widząc na sobie spojrzenie mężczyzny, który był jednocześnie znany, a zarazem nieznany. Wielu wiedziało tylko i wyłącznie to, czym się zajmował, a to samo w sobie nie napawało optymizmem. W najmniej spodziewanym momencie podszedł do starej pracownicy, która będąc przy regałach, porządkowała je. Zagaił na tyle sucho i beznamiętnie, co owocowało dość niechętnym nastawieniem do jego osoby. Nie wielu go lubiło, a jeszcze mniej chciało mieć z nim cokolwiek wspólnego. Inni zaś mylili go często z wysłannikiem śmierci, nic bardziej mylnego. Faktem jednak było, iż jego oczy widziały w swoim życiu wiele. Grzebiąc ludzi, widział ich ciała w różnych stanach. Ci bogatsi byli w stanie zadbać o wiele bardziej o swoich bliskich, oszczędzając sobie przykrych widoków. Dla Kuroi był to kolejny trup, którego ziemia przyjmie z błogosławieństwem, karmiąc swoje dzieci. Poprosił kobietę o kawałek kartki i pisadło, jako że byli w bibliotece, to te akcesoria, były na wyciągnięciu ręki. Potrzebował tego do manuskryptów, ale i nie tylko. Wróciwszy do wystawy, poprosił starszą kobietę, by pomogła mu je porozstawiać, jednocześnie wypytując je o pozycje, jakie miały się tu znaleźć. Co dziwne kilka z nich sobie zapisał i to, co bibliotekarka mu mówiła. Po opowieściach jego pomoc przy tej wystawie została zakończona, a on kierując się ku regałom, zaczął się rozglądać po różnych regałach, głównie skupiając swoją uwagę na historycznych. Dzierżąc przy sobie kartkę z pisadłem, zapełniał ją o kolejne zapisy, gdy ujrzał coś ciekawego. Kilka z tych książek chciał wysunąć z regałów, by pozaglądać po nich. Wyglądał nie inaczej, jak pryk, który jest albo molem książkowym, albo tak nienawidzi swojej pracy, że po jej zakończeniu ucieka myślami w świat pisany. Koniec końców w jego dłoni pojawiły się trzy książki, jedna dotycząca symbolów różnych wierzeń, inna dotyczyła ludzkiego ciała, a trzecia zaś była jednym ze starszych książek kucharskich. Z tym wszystkim usiadł przy jednym ze stolików, po czym bezczelnie się rozsiadł, otwierając książkę kucharską, by utopić w niej spojrzenie. Tylko pozornie, bo często rzucał oko po otoczeniu, jakby szukając składników do niektórych dań. Wydawał się zakończyć pomaganie, mimo iż zapewnił wcześniej pracownicę, że pod koniec pracy chciałby z nia porozmawiać. |
| | | Jomei Nakajima
Bosozoku Licking my wounds constantly feeding them all of my secrets as they deepen. Jomei „Jo” Nakajima Był filantropem, był idealistą, był erudytą... Był kimś. Zwykły chłopak z Miyamy. | Post dodany: 16/9/2021, 21:09 Chociaż odpowiedź wskazywała na zignorowanie zaproszenia do wspólnego spędzania czasu, to Nakajima wydawał się w ogóle tym nie przejąć. Jak gdyby nigdy nic, spiął barki, po czym luźno ułożył je w wyprofilowanym fotelu. Nie lubił tracić czasu, toteż nic dziwnego, że zaraz po tym, znalazł sobie inne zajęcie — przeglądanie wiadomości, filmów z uroczymi kotkami i informacji o nadchodzących imprezach. I to nie tak, że był leniem, którego jedyną osią życia było szukanie doznań tak fizycznych, jak i psychicznych. Nie. Doskonale rozróżniał czas pracy od czasu, w którym może dać się ponieść wiecznie żyjącemu miastu. Sprawę ułatwiał fakt, że warsztat traktował jak własne dziecko. Lubił tam przebywać, realizować swoje hobby i samego siebie. Nie bywał zmęczony robotą, choć akurat to może wynikać z jego charakteru. Ba, po ośmiu godzinach, a czasem więcej, zabawy w smarach miał nawet więcej energii. Ciężko powiedzieć, czy kiedykolwiek ktoś widział go w słabym stanie. Raczej była to ta cząstka osobowości, którą zostawiał dla siebie albo zwyczajnie bał się ją pokazywać. Nie wiadomo. Po kilkunastu minutach usłyszał nadjeżdżającego Hanzo. Tak, usłyszał, bo Jomei miał ten niesamowity „talent”, że potrafił rozpoznać model samochodu po samym jego brzmieniu. Tym bardziej, jeśli sam przy nim pracował i zdążył się przyzwyczaić. Wysiadł z pojazdu i rozejrzał się po okolicy. Tak dla pewności, nigdy nie wiadomo kto patrzy, obserwuje i słucha, a problemy z policją to ostatnie, co było mu potrzebne w życiu. Na ogół starał się nie pakować w potyczki z wyznawcami prawa i porządku, bowiem gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że wszystko odbije się na ojcu, który muchy by nie skrzywdził. — Mam bić pokłony teraz czy zaraz? — odparł ironicznie i wyciągnął rękę z typowym dla siebie zawadiackim uśmiechem, którego nie powstydziłby się najbardziej przebrzydły kaszojad. Uścisnął lekko, ot, przyjacielsko. — O, moja ulubiona marka. — Zwinnym, niemal niezauważalnym ruchem wyciągnął paczkę papierosów, dotychczas spoczywającą w dłoni Hanzo, a następnie wyciągnął sztukę. Tym razem do palenia miał coś więcej, niż ryj, więc posiłkował się własnym źródłem ognia. — Mhm, cudzesy, zdecydowanie najlepsze — dodał, teatralnie zaciągając dym w płuca. Choć nie był nałogowym palaczem, głównie dlatego, że znał lepsze środki na ukojenie nerwów, to doceniał profity płynące z tegoż typu czynności. — No ale pomyśl… Biblioteka, mądre dziewczyny, a w środku my… Cali na biało, charytatywnie pomagający w ustawianiu książek — powiedział inspirująco i objął Hayashiego ramieniem, inscenizując rysującą się przyszłość. Odsunął się po chwili i ruszył w kierunku budynku z ręką schowaną w kieszeni. Przed samym wejściem wsunął papierosa w odpowiednią przegrodę śmietnika. Szanował planetę. Serio. — Idziesz czy będziesz stał i podziwiał? |
| | | Hanzo Hayashi
Kanbun Twarze tak brzydkie jak świat
Ich smród aż gryzie mnie w gardle
Dziewczyny zbyt drogie na raz
Dziewczyny zbyt tanie na zawsze Hanzo Hayashi Nóż myśliwski | Post dodany: 17/9/2021, 21:51 Dym spokojnie krążył w jego płucach. Niby nałóg straszny i prowadził do chorób, bla, bla, bla. Niespecjalnie się tym w obecnej chwili przejmował. I choć palił od tylu lat, to dym wciąż drapał go w gardło na tyle, że nie był w stanie się do tego przyzwyczaić. Jednocześnie lubił to konkretne uczucie, czy to już masochizm? Być może. Wyciągnął okulary przeciwsłoneczne z kieszonki znajdującej się na koszuli w okolicy klatki piersiowej. Nasunął je na nos, bowiem podkrążone oczy zdradzały stan w jakim się znajdował. W końcu został wybudzony po nocce, ale to nic, jeszcze to odeśpi. Przynajmniej taką miał nadzieję, jak i miał ją na to, że nie zaśnie w trakcie wykonywania prostych czynności w bibliotece. Naprawdę lubił swoją robotę. Pozwalała mu się zrelaksować. Drinki robił wyłącznie dlatego, że to lubił. Z tego też powodu praca sprawiała mu sporo frajdy. Dodatkowo robił na swoim, na siebie. To tylko bardziej motywowało do dalszych starań. Swoich pracowników traktował jak ludzi, dlatego Ci odwdzięczali mu się szczerością i pracowitością. Przynajmniej taką miał nadzieję. -Może być i teraz. Gdyby nie okulary, Jomei dostrzegłby, jak Hanzo wywraca oczyma. Odwzajemnił uścisk dłoni, ale i warknął cicho, kiedy paczka papierosów została wyrwana mu z dłoni. Niby powinien przywyknąć, bo to nie pierwszyzna, ale wystarczyłoby zwykłe proszę, żeby całość wyglądała zupełnie inaczej. Prychnął cicho, kiedy Nakajima go objął, kreśląc wizję przyszłości. Hanzo zaciągnął się papierosem, po czym złapał go między palce. Pokręcił z niedowierzaniem głową i wypuścił dym z płuc. Ten człowiek był naprawdę niemożliwy. -Nie sądziłem, że nerdy są w Twoim typie. Ale jak się trafi jakaś ładna, zwłaszcza w dużych okularach, to zaklepuję. Nawet się lekko uśmiechnął. Odprowadził go wzrokiem do wejścia, ponownie zaciągając się papierosem. Na pytanie nie odpowiedział, jedynie ruszył w kierunku wejścia, dopalając peta, a następnie wyrzucając go do śmietnika. To nie tak, że dbał o planetę, czy coś. Po prostu było mu po drodze, dlatego też postąpił jak postąpił. -Więc… Za co bierzemy się najpierw? |
| | | Kuroi Shi
Grabarz Cmentarze to historia zaklęta w kamieniu.
lub
Historia zaklęta w kamieniach.
lub
Historia zaklęta w mogiłach.
lub
Pamięć zaklęta w kamieniu. KUROI SHI Urodził się – ochrzcili,
podrósł – ożenili,
umarł – pochowali
i na grobie napisali,
że był błazen. Apteczka (I) | Post dodany: 19/9/2021, 09:05 Siedział i czytał, co można było innego robić w bibliotece. Przegladał różne przepisy w książce, dostrzegając iż dawne przepisy, a zwłaszcza niektóre z nich były na prawde zdrowo pojebane. Do tego stopnia, że i nawet dla grabarza były grubą przesadą. Mowa tu była np, o gosienicach i chorobą przerastania ich grzybami, penisy wołów[...]. Lista tych dań była obszerna... I bogata w przeróżne ciekawostki. Czytał, coś tam skrobał na kartce, czytał i rzucał okiem po biblitece. Idealny sposób zabijania czasu, ale i tez idealny sposób go marnowania. Koniec końców, gdy znudziła mu się stronnica, to ją zamknął i wstał ze stolika. Skierował się do regału po czył odłożył jedną z książek, by podejść do stolika, gdzie był poczęstunek. Wziął sobie z niego wodę. Zaczał sobie ją pić, czując już znudzenie. Miał ochote stąd wyjść, prawde mówiąc nic ciekawego tu nie znalazł. Cóż... czego się spodziewać po takim miejscu. Ani żadnych znanych osób, ani rzadnej rozruby. Rozglądając się po biblitece, zabrał się za coś innego, tym razem za rozkładanie krzeseł, czasem sobie z niektórymi osobami rozmawiając, bo why not. |
| | | Fenris
Bosozoku If it bleeds, I can fix it.
If it sparks, I can fix it.
If not, I can change it. James "Fenris" Blackwolf Twój przyjazny protetyk z sąsiedztwa, właściciel kliniki "Fenris Solutions" Gantai, Apteczka (I) | Post dodany: 20/9/2021, 15:44 Ostatni klient na dziś opuścił próg kliniki Fenrisa, pozwalając mu na głośniejsze westchnięcie i sięgnięcie po POD’a, na którym to wstukał kilka rzeczy, między innymi wyłączając neon i reklamy kliniki w rozszerzonej rzeczywistości. Na dziś skończył swoją pracę jako lekarz, ale nie oznaczało to końca pracy ogółem. Uświadomił to sobie jednak dopiero w momencie, gdy zabrał się za porządkowanie swoich narzędzi, przygotowując je na kolejny dzień pracy.
Porządkowanie... Przygotowania... ”Kurrrwa, to dziś.”
Nie dalej jak pół godziny później, Fenris dopijał już kupionego po drodze energetyka czy insze paliwo rakietowe, stojąc u wejścia do celu swojej podróży. Obecne jeszcze przejawy człowieczeństwa powstrzymywały go przed wnoszeniem napojów do środka, toteż opróżniając do reszty puszkę. W duchu nawet ucieszył się, iż koniec końców nie zdecydował się na gorącą kawę.
Kiedy już zawitał do biblioteki, również i tym razem przystanął nieopodal wejścia, dla odmiany jednak po to, by móc na spokojnie rozejrzeć się po wnętrzu, starając się rozeznać w obecnym postępie pracy, przy okazji odszukując parę znajomych mu twarzy. |
| | | Jomei Nakajima
Bosozoku Licking my wounds constantly feeding them all of my secrets as they deepen. Jomei „Jo” Nakajima Był filantropem, był idealistą, był erudytą... Był kimś. Zwykły chłopak z Miyamy. | Post dodany: 20/9/2021, 22:56 Jomei nie znał czegoś takiego jak „etykieta”. Po prawdzie nawet jeśli wiedziałby jak z niej korzystać, to pasowałaby ona mu jak świni siodło. Jak to mówią – możesz wyjechać z wiochy, ale wiocha nigdy z ciebie nie wyjdzie. I, cóż, chłopak doskonale pasował do tego stwierdzenia. Wciąż nosił w sercu Miyamę, jej krajobrazy i nastrój. Bywały dni, w których marzył o tym, by zaszyć się tam na jakiś czas. Jednak zaraz potem dopadała go ponura myśl, że właściwie nie ma po co ani do kogo. Nawet jeśli uznać, że to mało istotne, to Tokio założyło mu kajdany na nogi na tyle mocno, że nieważne jak bardzo chciałby uciec, to nie mógł. I to nie tak, że nie lubił stolicy. Lubił. Tylko nieco inaczej i mniej sentymentalniej niż rodzinną miejscowość. Poza tym ciężko tęsknić za czymś, co ma się na co dzień. Nie był też pewien, czy potrafiłby zrezygnować z wygód, jakie oferuje miasto – ludzie, imprezy, imprezy i imprezy. — Tylko ty jesteś w moim typie kwiatuszku — odparł, puściwszy mu oczko, ledwie powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. — Możesz i zaklepywać, ale twój — i tu przerwał, by zmierzyć Hanzo krytycznym wzrokiem i rozłożył ręce z uwagi na beznadzieję sytuacji. Bardziej z czystej złośliwości podszytej żartem niż rzeczywistej opinii. — urok osobisty nie powala na kolana. Będąc już przy wejściu, uważnie wsłuchał się w głoszone przez Kigo haiku. „Pada jesienny deszcz; Z dachu przecieka Prosto do gniazda os.” Skrzywił się. Może i w definicji haiku miało być łatwe do rozszyfrowania, ale dla Jomeia było po prostu pasmem niepowiązanych ze sobą wersów. Gniazda os – jakiego gniazda i jakich os? Czy złotogłowy próbował go obrazić? Schylił się i zajrzał wprost w jego robotyczne oczy. Nieco naiwnie i głupkowato, bo było to zdecydowanie łatwiejsze, niż przyjęcie do siebie prawdziwego przekazu. Taki już był Nakajima. Uciekał od kłopotów i zmartwień za pomocą dowcipu czy głupoty, najczęściej udawanej, bo choć w czasach szkolnych nie był najbystrzejszym uczniem, to łeb miał na karku. Spojrzał przez ramię na człapiącego nieśpiesznie Hanzo. Dopiero wtedy, gdy ten znalazł się obok, wstał i otworzył drzwi. — A bo ja wiem… — powiedział, rozglądając się za kimś lub czymś, co wskaże mu kierunek. Oczywiście, nie planował całkowitego zatopienia się w pomocy bibliotece. Aż takim ascetą nie był. Chciał sprawić pozory, a potem czmychnąć do zamkniętego planetarium w myśl zabawy i beztroski. Wtem, zza rogu wyłonił się kolejny android, który z marszu zaoferował dwójce zadanie polegające na dmuchaniu balonów. Jomei zmarszczył brwi. Całość brzmiała nudnie i nieprzekonywująco. Niemniej, lepszy rydz, niż nic. Spojrzał pytająco na Hayashiego i wzruszył ramionami. Doprawdy, było mu obojętne co będą robić, byle istniał choć cień szansy, że wyniknie z tego coś dobrego. Oczywiście dobrego w jego mniemaniu. W jego systemie zasad i moralności. O ile taki miał. Nim jednak Kanbun zdołał cokolwiek odpowiedzieć, Jo spostrzegł Fenrisa, momentalnie przerzucając swoją uwagę na doktorka, jak zwykł go nazywać. Zawdzięczał mu wiele, ot, choćby brak większych blizn i możliwość ruszania kończynami. Co prawda urazy, którymi musiał się zająć, nie były z gatunku tych „krytycznych”, ale wciąż ryzykownych do opatrywania w szpitalu. Ryzykownych pod względem prawnym, mówiąc konkretnie. — No, to skoro jesteśmy w komplecie, możemy zaczynać dmuchanie balonów — zarządził, ukazując idealne proste zęby. Chwilę po tym, ruszył w kierunku potrzebnych materiałów, w międzyczasie rozglądając się za kimś, kto mógł potencjalnie przyciągnąć jego uwagę. |
| | | Hanzo Hayashi
Kanbun Twarze tak brzydkie jak świat
Ich smród aż gryzie mnie w gardle
Dziewczyny zbyt drogie na raz
Dziewczyny zbyt tanie na zawsze Hanzo Hayashi Nóż myśliwski | Post dodany: 21/9/2021, 21:24 Co on tu właściwie robił i dlaczego dał się w to wszystko wciągnąć. Jakby, pewnie, działalność charytatywna i robienie czegoś dla lokalnej społeczności zawsze było dobrze odbierane. Budowanie pozytywnego wizerunku ponoć było ważne, ale jaki miało to sens, jeżeli nie było szczere? Robienie takich akcji na pokaz było nudne, zbyt ludzkie. W świecie, gdzie ważne jest to na jakiego się wygląda, a nie jakim się jest to normalne, zwyczajne. I te twarze, choć piękne, to brudne jak cały ten świat. Może trzeba będzie zrobić sobie wypad gdzieś na zewnątrz miasta, gdzieś na wieś, z dala od tego całego, wielkomiejskiego zgiełku. Tylko paru bliskich znajomych, wynajęty domek, alkohol i parę dni odpoczynku. To zdecydowanie brzmi jak dobry plan, jak plan, który naprawdę warto zrealizować. Znów prychnął, gdy usłyszał jego słowa. Lubił Nakajimę, ale chyba nikt nie działał mu na nerwy tak jak ten człowiek. Może to po prostu rodzaj jakiejś masochistycznej relacji, a może po prostu Hanzo polubił go, bo właśnie był taki, wyróżniający się spośród szarej masy idealnych ludzi. -Współczuję typu w takim razie. Znaleźć drugiego takiego jak ja to będzie wyzwanie. Przykro mi, ale wychodzi na to, że skończysz samotnie. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Z każdą chwilą coraz mniej żałował wyjście z łóżka tego, nazwijmy to, poranka. Zawsze to jakaś odskocznia od codzienności, ratująca z letargu i monotonii życia codziennego. Choć na brak wrażeń w życiu nie mógł narzekać, tak wciąż była to miła odmiana. -Skoro mnie już tu ściągnąłeś, to powinieneś wiedzieć co jest do roboty. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że po prostu się za mną stęskniłeś, a to taki pretekst, żeby się spotkać? Zachowanie spokoju na twarzy przyszło mu o wiele prościej niż ostatnio. Oczywiście te słowa były wypowiedziane w żartobliwym tonie, jednakże mimiką starał się nie zdradzać wszystkich kart. Twarzy choć spokojna, to przybrała nieco surowy wyraz. Już miał dodać coś jeszcze, kiedy to dostrzegł kolejną, znajomą twarz. -O, dzień dobry, doktorku. Ciebie też tu ściągnął? Zadając pytanie skierował palca w stronę Jomeia. Czyżby naprawdę chodziło o to, żeby spotkać się w gronie znajomych? Przecież można było powiedzieć to wprost, to nie tak, że Hanzo by go za to zjadł czy coś. Chciałby się jedynie dogadać w celu zmiany godziny na nieco późniejszą. Poza tym, mogli też wpaść do jego klubu, gdzie po prostu usiedliby w którejś z vipowskich lóż i mogliby spokojnie pogadać. |
| | | Fenris
Bosozoku If it bleeds, I can fix it.
If it sparks, I can fix it.
If not, I can change it. James "Fenris" Blackwolf Twój przyjazny protetyk z sąsiedztwa, właściciel kliniki "Fenris Solutions" Gantai, Apteczka (I) | Post dodany: 22/9/2021, 00:13 Kłamstwem byłoby stwierdzenie, iż Fenrisa nie zaskoczyło spotkanie tych konkretnych osobników w bibliotece. Zmierzał do niej ze świadomością, że popołudnie i wieczór upłynie mu na przygotowaniach w gronie, które w ameryce podchodziłoby już pod emerytów, a tymczasem jedyną - niedoszłą zresztą - kandydatką była Pani Ito, która zniknęła między regałami tak szybko, jak się pojawiła.
Dostrzegłszy więc zarówno Jo, jak i Hanzo, James uśmiechnął się cokolwiek szczerze i uchylił swojego kapelusza w zdecydowanie staroświeckim już geście, nim nie zbliżył się do dwójki. Słysząc powitanie ze strony Huntera, tylko pokręcił przecząco głową, choć lekki uśmiech i tak cisnął mu się na usta. - Wierzcie mi lub nie, planowałem tu zawitać tak czy siak. Nie spodziewałem się tylko, że mój ostatni pacjent będzie tak długo zastanawiał się nad doborem koloru tęczówki... Heterochronia jest u was jakimś rodzajem mody, czy to tylko moje dziwne odczucia? - Zagadał jakby od niechcenia, zerkając to na Hanzo, to na Jomei, to na Kuroi, którego to co prawda znał z widzenia, choć bardziej zainteresowało go ustawianie krzeseł, którym to akurat się zajmował. Tak, to było coś, czym mógłby się zająć... |
| | | Kuroi Shi
Grabarz Cmentarze to historia zaklęta w kamieniu.
lub
Historia zaklęta w kamieniach.
lub
Historia zaklęta w mogiłach.
lub
Pamięć zaklęta w kamieniu. KUROI SHI Urodził się – ochrzcili,
podrósł – ożenili,
umarł – pochowali
i na grobie napisali,
że był błazen. Apteczka (I) | Post dodany: 22/9/2021, 10:10 Mimo iż przygotowania nie szły jakoś najlepiej, a patrząc, chociażby na Kuroi, który robił coś, ale było widać, że myślami, czy też zainteresowaniem jest gdzie indziej. Nie należał do osób, które pomagały bez większych intencji. Dlatego widząc, go w takim miejscu można było się domyślić, iż łajza przyszła tu na zwiady, a nie pomagać, chyba że miał też w tym zupełnie inny cel. Może szukał jedzenia. Ludzi przybywało do biblioteki i tylko dzięki temu same przygotowania do festiwalu mknęły ku końcowi. Przesuwał krzesła, tak jak uważał za słuszne. Nie przepracowywał się jednak, ewidentnie szanował prace, wykonując ją powoli i jak ktoś mógłby stwierdzić, że bardzo wolno, mozolnie, czy też od niechcenia. Układał krzesła do czasu, gdy w polu jego widzenia nie dostrzegł znajomą twarz. W pierwszym odruchu w ogóle na to nie zareagował, widział doskonale, że nie był sam. - Tyle wystarczy... Skwitował swoją pracę, po czym łapiąc za krzesło obrócił je oparciem do swojego korpusu, by następnie usiąść, odpoczywając po ciężkiej pracy, opierając przedramiona o oparcie krzesła. W ten też sposób miał wgląd na większość, najprawdopodobniej ostatni raz się im przyglądał, bo nie zamierzał za długo tu być. - Fenris, witaj stary druhu. Zaczął pierwszy, gdy tylko znajomy mu mężczyzna podszedł do krzeseł, które chciał rozstawiać, a sam Kuroi, był może metr od nich. Przyjrzał mu się też bliżej, gdy tylko miał okazje. Zastanawiał się, jak dawno go nie widział, a zarazem czy wszystko u niego w porządku. Choć nie byli w bliższych relacjach, to jednak Grabarz nie miał za dużo ich, nie wspominając, że tych dobrych miał ledwo garść. Szanował te pozytywne, nawet, gdy były one tak słabe, jak ślady na pustyni. - Pamięć mnie zawodzi... Jak dawno ja Cię widział? - Mruknął, zdając się być lekko zamyślony, jakby skupiał się nad odpowiedzią, na swoje pytanie. Słonie jednak mają dobrą pamięć. - Zacząłem się już martwić, że nie będę mógł Ci towarzyszyć, przy ostatnim spacerze. Dodał po chwili ciszy, co mogło brzmieć bardzo dwuznacznie, dla obcych dość wrogo, za to, dla tych, co go znają, wiedzieli, że to żart, słabszy bądź lepszy. *Wysłuchując słów znajomej duszy, zerknie, na towarzyszy, z którymi wcześniej Fenris wcześniej zamienił kilka słów. Jak podeszli wraz z mężczyzną, to przywita ich skinieniem głowy. Jeden niczym dąb, masywniejszy nawet od samego Kuroi, co od razu rzuciło mu się w oczy, drugi zaś przy nim wyglądał na krasnala, choć absolutnie nim nie był. Prawdę mówiąc, patrząc na otoczenie, to prędzej oni, wysocy wyglądali jak szkapy. - Przedstawisz mi swoich towarzyszy? Dopytał, by zabić ewentualną cisze, czy tez niezręczne spojrzenia, między nieznajomymi. Czy ich znał, raczej nie, bo i skąd, ale zawsze można się poznać, a nuż będzie z kim konie kraść.
* W przypadku, gdy Hanzo i Jomei, podążyli tropem Fenris'a. |
| | | Jomei Nakajima
Bosozoku Licking my wounds constantly feeding them all of my secrets as they deepen. Jomei „Jo” Nakajima Był filantropem, był idealistą, był erudytą... Był kimś. Zwykły chłopak z Miyamy. | Post dodany: 25/9/2021, 00:33 Nakajima miał pewne założenia dotyczące tego, co będzie działo się w bibliotece. Miał, bo zaraz po nich wymyślił własne, w jego opinii ciekawsze i bardziej emocjonujące niż to, co przewidział. Tolerował wyłącznie jedną zasadę – brak zasad. Ograniczniki, czy to prędkości, czy tego, co może, a czego nie, nie wchodziły w grę. To jakby odbierać ludziom wolną wolę, a akurat on nie lubił skrępowania. — W żadnym wypadku — odparł ze szczerym uśmiechem. Jomei nie znał tęsknoty. Możliwe, że jego układ emocjonalny w ogóle czegoś takiego nie posiadał. Niemniej, miewał myśli na zasadzie – „fajnie byłoby się spotkać”, ale nic poza tym. Nawet jeśli powyższe się nie udawało, po prostu szedł dalej i szukał czegoś innego. Nie płakał, nie mazał się, nie smucił. Po prostu przyjmował stan rzeczy i dostosowywał się do niego. Kameleon, tak, zdecydowanie był podobny do kameleona. Co prawda nie miał ogona i nie rzucał językiem na każdą przelatującą muchę, ale wciąż mieli wiele cech wspólnych, nieprawdaż? — Tym razem to nie moja robota, ale dziękuję za ten komplement — zaśmiał się, teatralnie przyłożywszy dłoń na wysokość splotu słonecznego. Naprawdę traktował to, jak pochwałę. Znał swoją rolę – wodzireja, przewodnika imprez i przedsięwzięć wszelakich – więc nie było innej opcji, niż docenić słowa Hanzo. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście był to wyraz nacechowany pozytywnie. Gdy doktorek, znaczy się Fenris, wyraził powitanie w staromodnym geście, jedyne, na co Jo miał ochotę, to przewrócenie oczami. Co też zresztą zrobił. Zdecydowanie wolał te momenty, gdy mężczyzna zdejmuje ciążące mu, w opinii Nakajimy oczywiście, kajdany ogłady i kultury na rzecz rzucania pieniędzmi w tańczące kobiety, a w przypadku Jo, także mężczyzn. Trzeba było to powtórzyć, a im szybciej, tym lepiej. Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Nie znał się na modzie. Nurty artystyczne i odzieżowe nie były jego bajką. To, co ubierał, było wypadkową sięgania na oślep do szafy, a i tak wyglądał dobrze. Toteż nie zajmował sobie czasu na zbędne dywagacje na temat odcieniu kaszmirowego swetra czy układzie wzorów na soczewkach. Albo coś mu się podobało, albo nie. Proste. Chcąc dokończyć, bądź co bądź, rozmowę, szedł śladami Amerykanina. To jednak, co miało być zwykłą paplaniną między ludźmi z tej samej grupy, khe, społecznej, przerodziło się w festiwal szyderstw, które Jo planował zaserwować nieznajomemu koledze, a przynajmniej tak wnioskował, doktorka. — To już Halloween? — rzucił, przekręciwszy głowę w stronę ramienia. Przyjrzał się uważnie Kuroiowi, którego imienia jeszcze nie znał, i z rozbrajającą szczerością stwierdził: — Śmierdzi trupem. |
| | | | Post dodany: |
| | | |
| |